Czyja Polska ?
Kryzys ukraiński i polskie zaangażowanie w ustanowienie sankcji przeciwko Rosji wywołały bardzo poważne obawy o ciągłość dostaw gazu ze Wschodu. Nic dziwnego, że oczy decydentów, publicystów i zwykłych obywateli zwróciły się w stronę naszego węgla. Temat stał się gorący, a oliwy do ognia dolał strajk górników w obronie swojej kopalni, która miała zostać zamknięta z przyczyn ekonomicznych. To ogólnopolskie zainteresowanie górnictwem węgla obnażyło jego kiepski stan wynikający z kiepskiego zarządzania przez wysoko uposażonych i często niekompetentnych prezesów i zarządów a także wysysanie pieniędzy z państwowych kopalń na potrzeby łatania permanentnej dziury budżetowej. Były minister gospodarki Jerzy Markowski w wywiadzie dla Angory powiedział:
Żaden przewodniczący rady nadzorczej nie ma doświadczenia górniczego. Jeden z nich jest szefem cechu rzemiosł piekarniczych. Żaden z prezesów spółek węglowych nie był dyrektorem kopalni.
Dziś za ten resort odpowiada PSL i wicepremier Janusz Piechociński. Pamiętamy PSL-owskie dbanie o swoich.
Kiedy była hossa i węgiel na rynkach kosztował 150 dolarów, zyski zostały roztrwonione: nie modernizowano kopalń, nie inwestowano w wydajniejsze i bezpieczniejsze technologie i gdy cena węgla spadła dzisiaj do 80 dolarów, nikt nie potrafi poprawić sytuacji. Znowu zacytuję Jerzego Markowskiego:
Gdy ja kierowałem górnictwem (1995-97), tona węgla energetycznego kosztowała 12 dolarów i jakoś dawaliśmy radę.
W stosunku do lat siedemdziesiątych ub. w. wydobycie węgla spadło o 63% i na potrzeby dzisiejszej gospodarki na razie wystarcza, ale jak zakręcą nam kurek z gazem, to będzie energetyczna katastrofa, bo działania dywersyfikacyjne idą jak po grudzie. A swoją drogą szkoda niewykorzystanej szansy na eksport, bo gdyby wcześniej zarobione pieniądze zainwestowano w nowe technologie i zlikwidowano rozdrobnienie spółek i spółeczek z kosztownymi prezesami i zarządami, nasz węgiel byłby tańszy i znalazłby zbyt. Niedawno okazało się, że koszt węgla podbijają afery łapówkarskie. Prezesi brali łapówki za zakup sprzętu, a koszty tych łapówek wliczane były w cenę kupowanych urządzeń. Oskarżeniem objęto byłego prezesa JSW i czterech dyrektorów kopalń ze Śląska oraz prezesa, dwóch dyrektorów kopalń z Lubelskiego Węgla a także prezesa Lubelskiego Konsorcjum Inwestycyjnego. Poza tymi „kosztami” 41 mln zł. rocznie kosztuje utrzymanie rozdrobnionych górniczych związków zawodowych. Taki obraz jednego z resortów widać po dokładniejszym przyglądnięciu się. Czy inne gałęzie gospodarki są lepiej zarządzane?
Wszyscy pamiętamy, jak budowano autostrady i drogi ekspresowe: tajne zmowy cenowe, ślamazarne tempo i koszty wyższe niż np. w Niemczech pomimo niższych kosztów materiałów i robocizny, niepłacenie podwykonawcom, fatalna jakość niektórych odcinków, kradzieże materiałów a jednocześnie niebotyczne pensje prezesów i właścicieli firm wykonawczych.
Kolejnictwo poszatkowano na większe i mniejsze spółki, każda ma prezesa i zarząd oraz radę nadzorczą z bardzo wysokimi pensjami, wielokrotnie wyższymi niż pensje ministrów. Trudno się rozeznać w tym bałaganie organizacyjnym, a jeszcze trudniej zrealizować inwestycje dotyczące całości kolejnictwa. Nic dziwnego, że z pieniędzy unijnych kolej wykorzystała 20% i nie może wygrzebać się z zapóźnień. Polikwidowano technika kolejowe, maszynistów szkoli się na krótkich kursach a średnia wieku w newralgicznych zawodach jest wysoka. Co będzie, gdy odejdą na emeryturę? Prezesi – podobnie jak w górnictwie – jeszcze niedawno z nadania partyjnego z bardzo wysokimi apanażami.
Budownictwo mieszkaniowe nie jest w stanie nadgonić niedoboru mieszkań, to co buduje jest niedostępne cenowo dla większości potrzebujących a wszelkie uregulowania systemowe są tak robione, by zwiększać zyski deweloperom. Potrzeby społeczeństwa są pomijane. Ciągle wychodzą na wierzch afery z okradaniem klientów i zostawianiem ich bez mieszkania i z kredytem hipotecznym. Ostatnia taka afera we Wrocławiu dotyczy spółki Gant i szeregu powiązanych z nim spółek i firm. Ich łączne zadłużenie wobec inwestorów i klientów sięga 500 mln zł. Ta spółka brała pieniądze obiecując mieszkania, a Amber Gold brała pieniądze obiecując klientom złoto. Doprawdy trudno spamiętać wszystkie większe i mniejsze afery nakręcane przez niektórych przedstawicieli elit gospodarczych.
Przytoczę bardzo drobny, ale symptomatyczny przykład mentalności biznesmenów:
Trzy lata temu w sklepie rowerowym kupiłem za 5 zł dzwonek do roweru (kiepskiej jakości, rozsypał się po pół roku). Rok później mój syn pochwalił się nowym dzwonkiem do swojego roweru kupionym okazyjnie z przeceny w pewnym dyskoncie za 25 zł. Był to identyczny dzwonek, jak ten co ja kupiłem. Zbulwersowany syn pojechał do sklepu rowerowego, a tam taki dzwonek był po 7 zł. Postępowanie dyskonta mieściło się w polskiej normie działań handlowych, ale tak naprawdę było pospolitym oszustwem, którego w Polsce nikt nie ściga. Takich drobnych i większych oszustw – nie tylko handlowych – doświadczamy wielokrotnie. Wielokrotnie też społeczeństwo jest ostrzegane i napominane w prasie i telewizji aby bardzo uważnie czytać wszelkie umowy z bankami, przy kupnie droższych rzeczy, umowach ubezpieczeniowych itp. co wyraźnie wskazuje, że istnieje świadomość o nagminności oszukańczych praktyk w polskim biznesie. I co? Prezesi-oszuści żyją jak pączki w maśle, menadżerowie awansują finansowo, bo napędzają zysk i mają sukcesy ekonomiczne a płaci za to reszta społeczeństwa.
Nowa premier Ewa Kopacz wymusiła rezygnację Igora Ostachowicza, byłego doradcę Tuska, z objęcia lukratywnego stanowiska za ponad dwa miliony rocznie w PKN Orlen oraz oddania na cele dobroczynne 510 tys. odprawy nowej minister Marii Wasiak. Zdarzenia te postawiły na porządku dziennym w mediach sprawę zarobków kadry zarządzającej w Polsce. Ujawniono siedmiomilionową odprawę Jana Krzysztofa Bieleckiego, byłego prezesa banku, który za czasów prezesowania narzekał w wywiadzie prasowym na zbyt niskie zarobki (370tys/mc plus bonusy i udziały z dywidendami), w internecie bez trudu można znaleźć kilkumilionowe zarobki prezesów spółek skarbu państwa lub członków zarządu (niezależnie od dwa – trzy razy większych dochodów z racji zasiadania w radach nadzorczych spółek zależnych). A ilu z nich posady dostało tak, jak miał dostać kolega Tuska Igor Ostachowicz?
Na początku ubiegłej dekady jeden ze znanych byłych polityków w wywiadzie prasowym przyznał, że zasiada w 72 radach nadzorczych różnych firm w kraju i bardziej mu się to opłaca, niż polityka. Jeśli rada nadzorcza spotyka się raz w miesiącu, to on fizycznie nie był w stanie być obecny na tych posiedzeniach, nie mówiąc o merytorycznym zapoznaniu się z zagadnieniami. Był za pieniądze społeczeństwa zwykłym figurantem tylko dlatego, że jego znajomości polityczne mogły się przydać przy niezbyt uczciwych interesach.
Miałem okazję zetknąć się ze sposobami działania takich rad nadzorczych. Właściciel jednej z większych firm chciał kupić duży pakiet akcji i potrzebował pieniędzy. Rada nadzorcza wymyśliła, że w biurach firmy należy zwolnić jedną trzecią pracowników, pracę rozłożyć na pozostałych i będą oszczędności. Aby w papierach wszystko grało, pracownicy po ośmiu godzinach odbijali karty, że niby kończą pracę , wracali do biurek i dalej pracowali, już za darmo. Kto nie chciał, mógł się zwolnić. Przy takim bezrobociu niewielu chciało.
Jeśli ciągle jest się bombardowanym informacjami, jakie przedstawiłem powyżej, to zasadne staje się pytanie postawione w tytule: czyja tak naprawdę jest ta Polska?
Jerzy Chybiński