Gospodarka a terapia szokowa
Po dojściu PiS do władzy z nową siłą powróciła ocena dokonań gospodarczych ostatnich 25 lat i reform zaaplikowanych Polsce przez Leszka Balcerowicza. Ludzie nowej władzy mówią o Polsce w ruinie, ludzie poprzedniej władzy zarzucają PiS-owi kłamstwo i manipulacje twierdząc, że w tym czasie gospodarka wzrosła prawie 2,5 razy i tyle samo średnie dochody i nie wiedzą, dlaczego oponentom udało się otumanić wyborców. Te skrajne opinie najczęściej wynikają z emocji osób je wypowiadających (bywa, że także z chęci manipulowania opinią społeczną), niż z rzetelnej wiedzy opartej na badaniach specjalistów, pomimo że są one z łatwością dostępne. Okazuje się, że niewielu je czyta. Prawda – jak zwykle w takich przypadkach – leży gdzieś pośrodku, czyli wiele spraw nie można było przeprowadzić inaczej i jednocześnie popełniono wiele błędów tak z przyczyn czysto doktrynalnych jak i z bezmyślności czy wręcz nieuczciwości ludzi z kręgów władzy.
Żeby móc zrozumieć wiele decyzji z początków transformacji, trzeba znać punkt wyjścia do podejmowania takich, a nie innych rozwiązań. Takim punktem wyjścia był stan gospodarki u schyłku PRL-u, w wielu przypadkach nieprzystający do realiów gospodarki kapitalistycznej poddanej ostrej konkurencji i ocenie w kategoriach zysku. Ten stan też miał swoje przyczyny i w ówczesnych realiach geopolitycznych najczęściej był skutkiem racjonalnych decyzji.
Polska po wojnie była krajem bardzo zrujnowanym, a przecież w okresie przedwojennym także bardzo zacofanym z przewagą gospodarki rolniczej. Poza tym znalazła się w strefie wpływów stalinowskiej Rosji sowieckiej i jej swoboda działania była mocno ograniczona. Zadania przed powojenna władzą były ogromne. Trzeba było odbudować kraj i rozbudować gospodarkę, która tą odbudowę umożliwi i podniesie kraj na wyższy poziom rozwoju. Postawiono przede wszystkim na przemysł ciężki i chemiczny i potrzebną dla niego energetykę opartą na węglu kamiennym, bo innych surowców energetycznych nie było. Do odbudowy i rozbudowy potrzebna była stal, cement i inne materiały budowlane, chemiczne surowce do produkcji tworzyw sztucznych, które podbijały świat oraz do produkcji nawozów sztucznych dla intensywnej produkcji rolnej. W następnej kolejności budowano przemysł lekki i przetwórstwa rolno-spożywczego, służące zaspokajaniu rynkowych potrzeb społeczeństwa. Jednocześnie Polska była odgrodzona od państw zachodnich żelazną kurtyną i nałożonym embargiem na nowoczesne technologie, pilnowanym przez międzynarodową komisję kontroli eksportu COCOM. Jakby tego było mało, wojna przetrzebiła najdotkliwiej polską inteligencję, mordowaną tak przez nazistów, jak i przez stalinowskie NKWD. W tej sytuacji wielkim sukcesem była szybka odbudowa kraju, podejrzewam – nie do osiągnięcia przez obecny system polityczno-gospodarczy. Nie piszę tego, by gloryfikować PRL, bo nigdy nie byłem jego zwolennikiem, ale gwoli obiektywnej prawdy. Faktem jest, że w roku 1988 w Polsce istniały 6202 zakłady zatrudniające ponad 100 pracowników i dużo więcej mniejszych.
System gospodarki tzw. socjalistycznej zdecydowanie różnił się od kapitalistycznej. „Tam” był oparty głównie na własności prywatnej i podstawowym kryterium był zysk w warunkach dość ostrej konkurencji, co – po wyeliminowaniu słabszych podmiotów – zapewniało względną stabilizację. U nas obowiązywała własność państwowa (narzucona przez ZSRR) a podstawowym zadaniem gospodarki było zaspokajanie uzasadnionych potrzeb obywateli, często bez względu na koszty. Członkostwo w RWPG też narzucało określone decyzje. W epoce gierkowskiej (lata siedemdziesiąte), po dość umiarkowanym otwarciu na świat, nastąpiło znaczne przyspieszenie rozwoju technologicznego opartego na zachodnich kredytach, które miały być spłacane produktami wytwarzanymi z tych kredytów. Jednak Zachód miał nadwyżkę swoich, bardziej zaawansowanych technicznie produktów, w efekcie czego powstał dług w wysokości 49 mld $, z czego 24 mld to odsetki (dziś dług Polski przekracza 1bln zł). Po zrywie solidarnościowym i stanie wojennym nastąpiła stagnacja gospodarki odziedziczona przez rządy po roku 1989.
Przestawienie gospodarki PRL-owskiej na kapitalistyczną nie było sprawa prostą, tym bardziej, że w nowych władzach zasiadali ludzie, którzy nigdy nie rządzili krajem a wręcz uprawiali destrukcję walcząc z poprzednim ustrojem. Niektórzy ludzie z kręgów rządowych, w jakiś tam sposób skrzywdzeni przez komunę, ziali wręcz nienawiścią do przeszłości i twierdzili, że wszystko,co zbudowała po wojnie komuna, należy zburzyć i Polskę budować od nowa. Mając takich ludzi we władzach trudno oczekiwać racjonalnych decyzji. Na domiar złego państwa zachodnie zrezygnowały z gospodarki socjalliberalnej na rzecz neoliberalizmu, systemu dogmatycznego i drapieżnego kapitalizmu, co polską gospodarkę postawiło w bardzo trudnym położeniu. Do kraju ściągnięto doradców ekonomicznych i rząd z ultraneoliberałem Leszkiem Balcerowiczem zaczął wprowadzać reformę gospodarczą pod ich dyktando, a podstawowym, priorytetowym zadaniem miała być prywatyzacja za wszelką cenę. Uznano, że przemysł ciężki jest największym , niereformowalnym balastem. Na Zachodzie wprowadzano nowe, bardziej dochodowe gałęzie produkcji oparte na dynamicznie rozwijającej się elektronice i w Polsce też tak chciano. Tyle, że kraje wysoko rozwinięte ten przemysł mało opłacalny i uciążliwy dla środowiska przeniosły do krajów trzeciego świata. W efekcie przemysł ten w Polsce został zlikwidowany w pierwszej kolejności. To co on produkował, musieliśmy kupować – oczywiście za kredyty zaciągnięte w bankach, które wcześniej „sprywatyzowano” sprzedając je za niewielkie pieniądze prywatnym bankom zachodnim. A ten wysoko rozwinięty przemysł ani myślał budować w Polsce fabryk produkcji finalnej, tylko korzystając z bardzo taniej siły roboczej, uruchamiał co najwyżej produkcje podzespołów, a podatki płacił u siebie.
Prywatyzacja prowadzona na siłę rodziła wiele trudności, patologii a nawet przestępstw. Pierwsza trudność, to właściwa wycena prywatyzowanych zakładów. Mieli się tym zająć sprowadzeni specjaliści z pensją około 20 000 $ płaconą przez Polskę. W bardzo wielu wypadkach podnajmowali oni do tej roboty Polaków płacąc im – dla nich niewielkie a dla najmitów duże pieniądze. Było to poza wszelką kontrolą co umożliwiło wielu ludziom za niewielkie pieniądze – często z kredytu – uwłaszczyć się na narodowym majątku. Zachodni „inwestorzy” stosowali często tzw. wrogie przejęcie: za stosunkowo niewielkie pieniądze kupowali zakład o takim samym profilu produkcji, przejmowali portfel zamówień a polski zakład albo likwidowali, albo organizowali w nim punkt dystrybucji swoich produktów ograniczając załogę do minimum. Inną metodą „robienia” wielkich pieniędzy było kupowanie za niewielkie pieniądze (wycenę często robił przyszły wspólnik) jakiejś fabryki zajmującej dużą powierzchnię, doprowadzenie jej do upadłości i wyburzenie. Takie tereny poprzemysłowe z gotową infrastrukturą sprzedawano za cenę trzykrotnie przewyższającą cenę zakupu fabryki. Jakie przy tym szły łapówki dla decydentów wiedzą (czasami) nie tylko zainteresowani. Metod na przekręty było mnóstwo a prawo nierzadko było tak konstruowane, żeby te przekręty były legalne. W latach dziewięćdziesiątych w tym procederze brali udział zarówno postkomuniści jak i członkowie partii władzy i opozycji, nie wyłączając Porozumienia Centrum (poprzedniczka PiS) Jarosława Kaczyńskiego.
Łącznie w latach 1989 – 2014 zlikwidowano w Polsce 1675 dużych zakładów pracy i o wiele więcej mniejszych, w tym cały przemysł terenowy kooperujący z dużym, albo zaspokajający lokalne potrzeby. Pracę straciły miliony ludzi, budżet stracił wpływy z podatków a państwo zadłużało się na – wprawdzie minimalne – osłony socjalne.
Prawdą jest, że nie wszystkie zakłady produkcyjne były wstanie przetrwać w warunkach międzynarodowej konkurencji ze względu na przestarzałą produkcję. Ale prawdą jest też, że rządy nie tylko nie zrobiły nic, by pomóc przystosować się naszemu przemysłowi do nowej sytuacji ale wręcz pomogły upaść zakładom najbardziej nowoczesnym, które we wcześniejszym okresie skutecznie konkurowały na międzynarodowych rynkach. Fakt, że dzisiejsza produkcja krajowa jest 2,4 raza wyższa niż 25 lat temu, ale bardzo niewiele zakładów konkuruje produkcją finalną, która jest najbardziej dochodowa. Najczęściej są to producenci części i podzespołów dla produkcji finalnej na Zachodzie, gdzie ponownie powstają wielkie zakłady z produkcją od podzespołów do wyrobu finalnego, bo tak jest taniej (ceny robocizny w krajach trzecich rosną), więcej ludzi ma zatrudnienie i płaci podatki. Poza tym duże i bogate firmy stać na ośrodki badawczo-rozwojowe opracowujące nowe technologie i nowocześniejsze wyroby. Małych na to nie stać. I choć trudno zgodzić się, że Polska jest w ruinie, to jednak prawdą jest, że terapia szokowa i dzika lub złodziejska prywatyzacja zepchnęła nas na peryferia światowej gospodarki z małymi szansami na lepszą przyszłość, bo spłaty olbrzymiego zadłużenia „zjadają” wypracowany dochód a kraj dalej jest źle rządzony.
Jerzy Chybiński