„Za miskę ryżu”
Przy okazji rozgrywek aferą podsłuchową, skierowanych przeciwko Platformie Obywatelskiej, do wiadomości publicznej przedostało się nagranie byłego szefa banku, a obecnie premiera RP, Mateusza Morawieckiego. Przedstawiam jego wypowiedź tylko nieznacznie skróconą o wypowiedzi rozwlekające i bez znaczenia dla sensu wypowiedzi.
Morawiecki:
Mam absolutnie pozytywne zdanie o Merkelowej, Sarkozym czy jak się ten nowy nazywa… Hollande i tak dalej. Że oni w takim świecie, jak dzisiaj są, gdzie przez pięćdziesiąt lat ludziom się wydawało, że zawsze będzie lepiej, emerytury będą dość wysokie, żyć będziemy coraz dłużej, służba zdrowia będzie za darmo ku*** i edukacja za darmo, oni tą krzywą, która wiesz tak szła co do oczekiwań, oni muszą ją odkręcić, nie. I takie rzeczy się dzieją. (…)Jak ludzie ci zapier*** za miskę ryżu, jak było w czasach po drugiej wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała. (…)być może zakończy się to dobrze, jeżeli my ludzie, musimy obniżyć nasze oczekiwania. Bo jak obniżymy, to w ślad za tym wszystko pójdzie dobrze, się da zreperować. Będziemy zapier*** i rowy, ku*** kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni. Będziemy (…) wtedy my jako ludzie mniejsze mieć emerytury. Mniejsze oczekiwania.
Chwilę później Matuszewska (jego rozmówczyni) dodaje, że „przyzwyczaić się do lepszej sytuacji jest daleko łatwiej niż do gorszej na co Morawiecki odpowiada: „Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut”.
Po przeczytaniu tej wypowiedzi naszły mnie smutna refleksja: czy społeczeństwa muszą być zawsze tak zorganizowane, że garstka bezwzględnych, niegodziwych cwaniaków osiąga bogactwo kosztem olbrzymiej reszty biedoty, za przysłowiową miskę ryżu to bogactwo tworzących? Początki cywilizacji to bogaci wodzowie i ich usłużni dworzanie oraz wojsko wymuszające posłuszeństwo pracujących na nich niewolników. Tak było w starożytności, tak było w średniowieczu i tak jest w kapitalizmie, tyle że ludzie już nie pracują jako niewolnicy. Kiedyś właściciel niewolników zapewniał im dach nad głową, wyżywienie i ubranie a dzisiaj daje pieniądze nie martwiąc się, czy dzisiejszemu „niewolnikowi” starczy na zapewnienie tych podstawowych potrzeb. Dzisiejsi „wodzowie” to głównie światowa finansjera trzymająca w garści polityków, umożliwiających im dalsze bogacenie się.
Tak wielka dysproporcja w podziale wypracowanego zysku zawsze powodowała bunt biedoty i dotkliwe represje ze strony tych, co ich wyzyskiwali. Już w starożytnym Rzymie wybuchło słynne niewolnicze powstanie Spartakusa brutalnie i krwawo stłumione przez ich właścicieli. W Polsce od zarania jej dziejów zdarzały się sporadyczne, lokalne bunty karane śmiercią. Z większych buntów był zryw Aleksandra Kostki Napierskiego w 1648r. równoczesny z buntem Bohdana Chmielnickiego na Ukrainie. Bunt ukrainny był nie tylko przeciwko „panom” ale również narodowowyzwoleńczy. W Rosji w osiemnastym wieku wybuchło powstanie Pugaczowa skierowane przeciwko szlachcie i niewolniczej pańszczyźnie. W 1846 r. w Galicji, będącej pod zaborem Austrii, miał miejsce wybuch nienawiści pańszczyźnianych chłopów do uciskającej ją szlachty. Pod dowództwem Jakuba Szeli wymordowano kilka tysięcy szlachty, a kres walkom położyły wojska austriackie. Największy bunt uciemiężonych biednych przeciw bogaczom żyjącym luksusowo z ich pracy, miał miejsce w Rosji w 1917 roku, który przeszedł do historii jako Rewolucja Październikowa. Stworzyła ona pierwsze państwo robotników i chłopów, a nienawiść t. zw. proletariatu przyniosła śmierć milionom dotychczasowych elit społecznych. W naszym kraju po II Wojnie Światowej też były bunty t. zw. klasy robotniczej: jeden w 1956 roku, a drugi pod koniec lat siedemdziesiątych ub. w. zakończony powstaniem Solidarności i zmianą ustroju, który nie spełnia oczekiwań znacznej części społeczeństwa. Znowu mamy olbrzymie rozwarstwienie dochodów: olbrzymie bogactwo nielicznych – tych, którzy nie wytwarzają dochodu narodowego – oraz biedę większości społeczeństwa. Dziesięć lat temu wicepremier rządu polskiego publicznie stwierdził, że im mniej pracownicy będą zarabiać, tym więcej będzie się produkować, co jest ekonomiczną bzdurą. Efektem takiego działania było zredukowanie wzrostu gospodarczego do zera. Wentylem bezpieczeństwa stała się możliwość emigracji, z czego skorzystało 2,5 mln. Polaków i dlatego nie dochodzi do większych rozruchów, ale „psia grypa” służb mundurowych, czy strajk w LOT powinien dawać do myślenia.
W takiej społecznej atmosferze zdumieniem napawają mnie słowa byłego „bankstera” Morawieckiego: Jak ludzie ci zapier*** za miskę ryżu, jak było w czasach po drugiej wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała. że ludziom się za dużo zachciewa, że (…) musimy obniżyć nasze oczekiwania. Bo jak obniżymy, to w ślad za tym wszystko pójdzie dobrze, się da zreperować. Będziemy zapier*** i rowy, ku*** kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni. Będziemy (…) wtedy my jako ludzie mniejsze mieć emerytury. Mniejsze oczekiwania. A co zrobić, by ludzie mieli mniejsze oczekiwania? „Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut”. To są słowa historyka a nie ekonomisty i dlatego mogę zrozumieć jego dyletanctwo. Po wojnie rzeczywiście pracowano za bardzo niską płacę, bo podstawowe prawo ekonomiczne mówi, że popyt (płace) musi się równać podażowi (ilości towarów na rynku), a po wojnie tych towarów było mało, bo przemysł je produkujący był w gruzach i trzeba go było najpierw odbudować. Dzisiaj, przy rozbudowanym przemyśle i rolnictwie, wzrost gospodarczy jest napędzany przez wzrost popytu – 500+, wzrost płacy minimalnej i inne programy socjalne wyraźnie pchnęły gospodarkę do przodu.
Zastanawiam się co naprawdę myśli premier; czy tak, jak powiedział kilka lat temu, czy tak,jak mówi i czyni teraz. Jego wypowiedź nagrana u Sowy sytuuje go wśród ludzi mentalnie tkwiących w czasach minionych, gdy większość tyrała za „miskę ryżu” na bogactwo „jaśnie panów”. Czy chce przywróci tamten porządek i uznaje, że „Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut”.
Czy Polacy mogą oczekiwać od premiera działań podnoszących ich poziom życia, czy mają oczekiwać wojny i nędzy? Na powrót nędzy się nie zgodzimy. Umiemy się buntować.
Jerzy Chybiński