Koronawirus … i co dalej?
W Chinach ujawnił się nowy, niezwykle groźny i szybko rozprzestrzeniający się wirus, który zabił w krótkim czasie kilka tysięcy ludzi. Swobodne przemieszczanie się ludzi przeniosło wirusa do Japonii, Europy, Ameryki i grozi rozlaniem się pandemii na cały glob. Naukowcy do tej pory bezskutecznie poszukują skutecznego leku i szczepionki. Sytuacja staje się coraz groźniejsza. Ten problem jest doskonale znany światowej opinii publicznej, więc zasadne byłoby pytanie dlaczego o tym piszę? Żeby było jasne, konieczny jest trochę szeroki wstęp.
Od młodych lat interesuję się ziołolecznictwem i mam w tej dziedzinie trochę sukcesów. Mam też za sobą wiele rozmów na ten temat z szefem Katedry Ziołolecznictwa Wrocławskiej Akademii Medycznej, nieżyjącym już profesorem E. Kuźniewskim. Prywatnie był On zapalonym żeglarzem, miał wszystkie uprawnienia i stopień Jachtowego Kapitana Żeglugi Wielkiej oraz był wieloletnim Prezesem Wrocławskiego Okręgowego Związku Zeglarskiego, a ja przez pięć lat byłem Jego zastępcą ds sportowych. Niejednokrotnie mieliśmy okazję wymieniać się swoją wiedzą i dokonaniami związanymi z ziołami. Najważniejsza była konstatacja, że gdyby przyroda nie potrafiłaby przeciwstawiać się chorobom, to Ziemia byłaby jałową pustynią. Skoro tak nie jest, to oczywiste jest, że posiada ona zdolności obronne przed rozmaitymi patogenami. Zwierzęta potrafią wyszukiwać potrzebne im zioła, lecz człowiek w procesie rozwoju cywilizacyjnego zatracił tą wiedzę. A szkoda! Żeby nie być gołosłownym, przytoczę garść przykładów o skutecznym leczeniu, nawet w przypadkach, gdy lekarze byli bezradni.
Gdy byłem młodym nastolatkiem mieliśmy w domu kota. Któregoś razu dostał uporczywego rozwolnienia. Matka miała w domu sporo rozmaitych ziół kupionych w aptece lub nazbieranych osobiście. Wystawiła te zioła w misce na podłogę, a kot je obwąchał, rozerwał jedną torebkę (normosan) i języczkiem wybierał co mu pasowało. Rozwolnienie wkrótce ustało. Wiele lat później miałem psa, który – przy wszelkich dolegliwościach trawiennych – zjadał liście perzu, a czasem wykopywał i zjadał jego kłącza skutecznie pozbywając się dolegliwości. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pracowałem w kadrach Zespołu Opieki Zdrowotnej. Któregoś razu naczelna pielęgniarka jednej z podległych przychodni skarżyła się na uporczywe anginy i rujnujące zdrowie częste kuracje antybiotykowe.. Faktem jest, że każda zaleczona angina pozostawia w migdałach niewielki czopek ropny, który co jakiś czas się uaktywnia (kolejna angina) i zostawia kolejny czop. Groziło jej wycięcie migdałków jako jedyny skuteczny sposób. Poleciłem jej – wypróbowane na sobie, osobach najbliższych i paru znajomych – picie naparu z dwóch pospolitych roślin, który powoduje oczyszczenie migdałów z czopów i dożywotnie pozbycie się anginy. Potwierdziła mi skuteczność terapii. Po kilku miesiącach lekarz z tejże przychodni dziękował mi za skuteczne wyleczenie go z angin. Powiedział że wprawdzie nie bezpośrednio, bo kuracje przekazała mu naczelna pielęgniarka, ale podziękowania mi się należą. Kilka lat temu spotkałem znajomego skrzypka z filharmonii z grubo opatrzonym palcem lewej ręki. Powiedział mi, że od dwóch miesięcy bezskutecznie ma leczony ropień na końcu palca i za sześć dni chirurg ma mu wyciąć tą zmianę chorobową. Był zrozpaczony, bo przecież nie będzie mógł grać, a nic innego robić nie umie. Staliśmy przy trawniku w maju (ważne!). Pokazałem mu liście babki zwyczajnej (praktycznie chwast) i kazałem nazrywać, umyć, pognieść i przykładać na chory palec. Nie bardzo wierzył, ale dał się przekonać że i tak palec do cięcia, a jeśli pomoże… Spotkałem go dziesięć miesięcy później. Już z daleka, uśmiechnięty, pokazywał mi zdrowy palec. Opowiedział że poszedł na umówioną wizytę z babką przymocowaną gumką recepturką do zdrowego palca, a chirurg zdumiony zawołał koleżankę z sąsiedniego gabinetu by jej pokazać, że pacjent sam wyleczył się babką, a on nie potrafił najlepszymi antybiotykami. To tylko garść przykładów skutecznego leczenia ziołami infekcji bakteryjnych. Ale rośliny skutecznie leczą także infekcje wirusowe, na co medycyna ma tylko środki wzmacniające ogólną odporność organizmu. Oto garść przykładów skutecznego leczenia infekcji wirusowych ziołami.
Prawie „od zawsze” na katar skutecznie stosuję herbatkę z kwiatu bzu czarnego (nie mylić z odmianą krzewu silnie trującą, więc lepiej kupować w aptece lub sklepie zielarskim). Kilkanaście lat temu moja żona doznała wieloodłamowego złamania kości udowej w wyniku najechania na nią na stoku rozpędzonego narciarza. W szpitalu w Jeleniej Górze pięknie ją poskładali, ale na chirurgii urazowej panowała grypa, którą żona też złapała. Na prośbę o jakieś leki powiedziano jej, że „tu składa się kości a nie leczy grypę”. Przywieziono ją do domu i musiałem się nią opiekować, więc się zaraziłem (to była moja druga grypa, pierwszą miałem w wieku 14 lat). Nie wołałem lekarzy, tylko zastosowałem kurację ziołową – cztery szklanki dziennie naparu z kwiatu bzu czarnego, dwa jabłka szarej renety jako uderzeniowa dawka witamin oraz wieczorem szklanka czerwonego wina własnej roboty z własnych winogron. Na piąty dzień po grypie nie było śladu. Kilkanaście dni później (zrobiło się 15 stopni ciepła) spotkałem w bramie sąsiadkę internistkę opatuloną w futro i bardzo wymizerowaną. Skarżyła się, że przez trzy tygodnie walczyła z grypą, jest wykończona i boi się ponownie zachorować. Kolejny przykład: w maju 2016 roku zaczęły mi dokuczać wędrujące bóle stawów i kości i nasilały się z upływem czasu. Były tak silne, że nie mogłem chodzić, gdy bolały kolana. Podczas bólu barku oderwał się biceps dwugłowy mniejszy przy niewielkim wysiłku; jakiś czas później podczas zejścia ze stopnia miałem wrażenie, że staw kolanowy mi się rozsypał przy potwornym bólu, a wizyty u lekarzy kończyły się przepisywaniem środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, z czasem coraz silniejszych i wciąż nieskutecznych, bez żadnych badań diagnostycznych. W grudniu 2018 roku żona miała robioną gastroskopię i zainfekowano jej jakimś wirusem górne drogi oddechowe, a ja się od niej zaraziłem (nie była to grypa bo przebieg był bezgorączkowy). Oczywiście kuracja naparem z kwiatu bzu czarnego i infekcja dość szybko ustąpiła. Ale jednocześnie zaczęły mi ustępować bóle stawów i kości! Przeciągnąłem kurację do miesiąca i czułem wyraźną ulgę. Skojarzyłem że dwa miesiące przed moimi bólami miałem operację woreczka żółciowego i zainfekowano mnie w szpitalu jakimś wirusem który atakuje tkankę chrzęstną i kostną (istnieją różne wirusy atakujące stawy i kości). Oczywiście czas gojenia się i pełnej regeneracji trochę trwał, ale dzisiaj jestem w pełni sprawny i po bólu nie ma śladu. Parę lat temu zlikwidowałem u siebie początki czerniaka na nodze – diagnoza dermatologa, jedząc pestki z moreli, kierując się tekstem w miesięczniku Wiedza i Życie.
Ten przydługi wstęp nie pisałem po to, żeby się wyżalać czy wymądrzać, lecz żeby pokazać, że przyroda, rośliny to niewyobrażalnie wielka ilość różnorodnych związków chemicznych, których człowiek nie jest w stanie ogarnąć , a jakaś ich część jest skutecznym antidotum na różnorodne infekcje bakterii i wirusów. Trzeba tylko chcieć te związki rozpoznać, a często powrócić do wiedzy naszych babć i dawnych zielarek.
Dzisiaj świat stanął przed wielką groźbą śmierci wielu ludzi. Teraz nie wiemy ile będzie tych zgonów, ale szybki ich wzrost bardzo źle wróży ludzkości. Proponuję więc zainteresować się kwiatem bzu czarnego, który tak skutecznie likwidował u mnie rozmaite infekcje wirusowe. Sprawdzenie w laboratorium czy napar zabija koronawirusapraktycznie nic nie kosztuje. Jeśli jest skuteczny, wyekstrahowanie z niego odpowiednich związków to kwestia jednego dnia pracy a stąd do produkcji leku tylko jeden krok. Myślę, że warto spróbować.
Jerzy Chybiński