eBTEkonomiaPolitykaSocjotechnikaSpołeczeństwo

Służba Zdrowia chora

W dniu 13.09. br. w Wiadomościach pojawił się temat wieloletniego oczekiwania na operacje stawów biodrowych czy kolanowych. Gość Wiadomości minister Radziwiłł obiecał dołożyć trochę pieniędzy szpitalom, w efekcie czego kolejki powinny znacznie się skrócić. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, obnażył bezsens organizacji, zarządzania i finansowania całej Służby Zdrowia, za co akurat on nie jest odpowiedzialny bo za te absurdy odpowiadają wszystkie poprzednie rządy po roku 1989. Postaram się to uzasadnić na podstawie własnych obserwacji i doświadczeń jako pacjent oraz jako były (w latach 80-tych) pracownik administracyjny jednego z ówczesnych ZOZ-ów.

Pierwszą reformą „za demokracji” była likwidacja urzędu Lekarza Wojewódzkiego, który nadzorował i finansował ze środków budżetowych całą państwowa służbę zdrowia w podległym mu województwie i utworzenie w to miejsce Kas Chorych, finansowanych również z budżetu poprzez płaconą przez ubezpieczonych t. zw. składkę zdrowotną. Teoretycznie pieniądze z tej składki miały iść za pacjentem do placówek służby zdrowia, choć nie było żadnych instrumentów pilotujących i nadzorujących oraz w ogóle umożliwiających ów transfer. Wymyślono także procedury medyczne (wytyczne) do leczenia różnych chorób, badań czy operacji i każdą procedurę jakoś tam wyceniono i zgodnie z tym płacono placówkom zdrowia za wykonane procedury a nie za leczenie pacjenta, co niekoniecznie było tożsame. Administrowanie tak skomplikowanymi zadaniami wymagało rozbudowanej i kosztownej biurokracji, a ponieważ pieniędzy było – jak zwykle – mało, wprowadzono ograniczenia ilościowe owych procedur. Skutkiem było utrudnienie dostępu do leczenia i wydłużenie czasu oczekiwania na leczenie.

Słuszne niezadowolenie społeczne narastało, więc wprowadzono nową reformę: zmieniono szyld „Kasa Chorych” na „Narodowy Fundusz Zdrowia”. Cała reszta pozostała niezmieniona nie licząc drobnych korekt w wycenie poszczególnych procedur. W ramach ogólnopolskiej reorganizacji i prywatyzacji szpitale musiały zatrudnić zewnętrzne firmy cateringowe (sprzątanie i wyżywienie oraz ochrona no i kapelan), co znacznie podniosło koszty (wszak ich właściciele musieli żyć na „odpowiednim” poziomie) więc wielkiego znaczenia nabrało wykonywanie procedur najlepiej opłacanych. Zakłady Służby Zdrowia stały się firmami, dla których podstawą funkcjonowania stał się rachunek ekonomiczny. Pieniądze na płace personelu, opłaty za prąd, wodę, ścieki, ogrzewanie itp. były zagwarantowane na cały rok, ale wynagrodzenie dla szpitala za realizację procedur były reglamentowane. Wszelkie nadwykonania obciążały szpitale, więc pod koniec roku przyjmowano tylko pacjentów z zagrożeniem życia.

Taka sytuacja sprzyjała powstawaniu prywatnych przychodni i szpitali, które miały prawo ubiegać się o finansowanie z NFZ oraz prywatnych praktyk lekarskich, często po południu w gabinetach przychodni, w których pracowali na etatach NFZ. Rodziło to bardzo często konflikt interesów i działania korupcyjne. W jakiej sytuacji byli pacjenci bez odpowiedniej gotówki lub znajomości zilustruje przykładami z życia wziętymi.

W 2003 roku rozrost prostaty doprowadził u pacjenta do kłopotów z oddawaniem moczu. Lekarz pierwszego kontaktu dał skierowanie do urologa. Czas oczekiwania 2 m-ce. Oczywiście doszło do zatrzymania moczu, więc pogotowie zawiozło pacjenta do szpitala, gdzie go zacewnikowano i odesłano do domu nakazując czekać na operację i zmieniać cewnik co trzy tygodnie w gabinecie zabiegowym. Po trzech miesiącach pacjent udał się do NFZ aby uzyskać informację, a którym szpitalu mogą go szybko zoperować. Kazano mu przynieść zaświadczenie ze szpitala, że operacja jest konieczna i jaki jest termin oczekiwania. Lekarz prowadzący zaświadczenie napisał i zaniósł do ordynatora do podpisu. Ordynator zaświadczenie podarł i kazał pacjentowi zgłosić się następnego dnia na operację, którą z powodzeniem wykonano. Inni pacjenci opowiadali, jak do gabinetu ordynatora przychodzili eleganccy panowie se swoimi ojcami, którzy byli operowani poza kolejką.

Kilka lat temu, pod koniec października, mój brat trafił do szpitala na oddział urologiczny z zapaleniem układu moczowego i gorączką przekraczającą 41 stopni. Gdy go odwiedziłem, na całym oddziale był on i jeszcze jeden pacjent – obaj przyjęci z zagrożeniem życia. Innych pacjentów nie było, chociaż był personel medyczny, miał płacone wynagrodzenie, oddział gotowy do przyjmowania pacjentów – ale wykonano zakontraktowane procedury, więc wszystkim pacjentom bez zagrożenia życia przesunięto terminy przyjęć na następny rok spiętrzając ilość pacjentów w przyszłym okresie. Co do końca roku robił w pracy personel?

Niedługo potem ja miałem problemy z układem moczowym. Termin do urologa za dwa miesiące. Poszedłem na SOR do szpitala, gdzie stwierdzono konieczność pilnej operacji. W rejestracji powiedziano, że najbliższy termin za trzy – cztery miesiące. Przez prywatne kontakty dostałem namiary na prywatną przychodnię, gdzie pracuje na drugim etacie jeden z lekarzy tego szpitala. Przyjął mnie za opłatą bez czekania i dał skierowanie na operację do „swojego” szpitala i po dwóch tygodniach zostałem zoperowany przez niego już w ramach NFZ.

W zeszłym roku dopadły mnie bardzo silne bóle kości udowej i kości miednicy. Do specjalistów terminy od 9 do 12 miesięcy. Prosiłem lekarza pierwszego kontaktu o skierowanie na rentgen, by do specjalisty pójść ze zdjęciem. Okazuje się , że skierowanie na rtg może dać tylko specjalista. Wizyta na SOR w szpitalu, tłum ludzi, którzy nie są w stanie czekać miesiącami na leczenie ze schorzeniami, z którymi poradziłaby sobie przeciętna przychodnia z paroma podstawowymi specjalistami. Mnie przyjmuje neurolog, bo jest podejrzenie, że to rwa kulszowa. Robią zdjęcie kręgosłupa, które wykazuje zmiany, o których wiem od lat i neurolog daje skierowanie do … neurologa! Po znajomości udaje mi się załatwić dostęp do dobrej pani neurolog, która po dwóch miesiącach bezskutecznego leczenia rwy daje mi skierowanie na izotopowe badanie kości, które wykazuje poważne zmiany prawie w całym szkielecie, według opisu „prawdopodobnie na tle zwyrodnieniowym”. Skierowanie do reumatologa – oczywiście prywatnie. Środki przeciwbólowe, odesłanie do ortopedy, sto złotych, do widzenia. Idę prywatnie do ortopedy: „to sprawa neurologiczna, sto złotych się należy, do widzenia.” Załatwiłem skierowanie na rehabilitację. Dowiaduję się, że na Fundusz to za pół roku a prywatnie to od jutra. Zacząłem leczyć się sam i po czterech miesiącach mam pełną ruchomość kości bez żadnych bólów.

W tygodniku Angora nr 38 pewna kobieta opisuje jak to umierającemu na raka ojcu lekarze zalecają wstawienie rozrusznika serca (operacje na sercu są najlepiej płatne). Córka konsultuje się z innym kardiologiem, który stwierdza, że serce chorego jest w najlepszym porządku. Podejrzewam, że lekarze chcieli zamarkować operację i zgarnąć pieniądze – nie dla siebie, ale by podreperować budżet szpitala.

W zeszłym roku, też w Angorze był artykuł o perypetiach pacjenta z nowotworem. Po prawie dwóch latach odsyłania go od lekarza do lekarza i od szpitala do szpitala trafił w końcu do Hamburga, gdzie go skutecznie wyleczono . Pracował tam lekarz z Polski. Gdy pacjent opowiedział mu swoje perypetie w Polsce, tamten lekarz powiedział: Według standardów niemieckich tamci lekarze siedzieliby w więzieniu z odebranym prawem wykonywania zawodu.

Te pobieżne przykłady pokazują jak nisko upadła służba zdrowia podporządkowana przede wszystkim rygorom finansowym. Powracam do początku artykułu i do oświadczenia ministra zdrowia. Ma on rację, że jak się dołoży do procedur trochę pieniędzy, to trochę się poprawi. Pod koniec roku szpitale będą nieczynne nie trzy miesiące lecz dwa (chyba że ordynator pozwoli przyjmować prywatnych pacjentów swoich lekarzy). Lekarze dalej będą mieli okazję dorabiać kosztem ubezpieczonych, najczęściej niezamożnych pacjentów i ta patologia będzie trwać.

Miałem okazję widzieć jak funkcjonowała służba zdrowia dawniej i widzę jak funkcjonuje obecnie po tych wszystkich „reformach” i stwierdzam jednoznacznie, że placówki Służby Zdrowia to nie przedsiębiorstwa działające dla zysku. Personel medyczny w pracy w ramach pensji ma wykonywać swoje obowiązki bez żadnych kontraktów i wybierania co lepszych procedur a dobro pacjenta powinno być najważniejsze. Uważam, że system działania Służby Zdrowia w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był o wiele lepszy niż ten, który wymyślili politycy z solidarnościowym rodowodem, inspirowani przez neoliberalne lobby finansowe.

W tym artykule pominąłem sprawy związane z farmaceutyką, bo to oddzielny temat, choć poprzez korupcyjne działania też ujemnie wpływa na Służbę Zdrowia, bo tekst byłby dwa razy dłuższy.

Jerzy Chybiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.