eBTSzczyty Absurdu

Gra o przyszłość Polski część trzecia – sprawy socjalne

Po zmianach ustrojowych w 1989r. wprowadzających zasady wolnorynkowe w gospodarce, towarem na sprzedaż po wolnorynkowej cenie stały się także mieszkania, które są niezbędne do założenia rodziny i zwiększenia dzietności. Polska demografia jest na bardzo niskim poziomie, społeczeństwo się starzeje, brakuje rąk do pracy więc sprowadzamy imigrantów (nie zawsze pożądanych), a ponad 30% młodych ludzi do 30 lat mieszka z rodzicami. O tych sprawach mówi się od lat, proponuje różne rozwiązania, ale – jak dotychczas – bez efektu, a nawet problem się powiększa. Przed ostatnimi wyborami PO rzuciło hasło „Mieszkanie prawem, a nie towarem” ale na razie hasło zawisło w próżni. Rozwiązanie tego problemu jest bardzo ważne nie tylko dla potrzebujących, ale także dla dalszego wzrostu gospodarczego.

Aby mieć gdzie mieszkać, można mieszkanie wynająć na wolnym rynku, albo go kupić. Pozornie wynajem jest najprostszym i najlepszym sposobem. W Polsce jest około 2 miliony pustostanów, w tym zdecydowana większość w nowych blokach, reszta to rudery kwaterunkowe nie nadające się do zamieszkania. Właścicielami tych mieszkań są bardzo bogaci ludzie, którzy uznali że to najlepsza lokata kapitału, zwłaszcza że przed laty koszty zakupu mieszkań można było odpisać od podatku. Nie wynajmują, bo nie muszą. Stać ich na to.  Czynsz za trzypokojowe mieszkanie waha się wokół trzech – trzech i pół tysiąca złotych plus prąd, gaz, ogrzewanie, woda, ścieki, telewizor, czyli ponad 4 000 zł/mc. Napisałem że wynajem to pozornie najlepsze rozwiązanie, więc wyjaśniam:  przez czterdzieści lat pracy zawodowej na czynsz wyda się tyle pieniędzy, ile kosztują trzy mieszkania, a po przejściu na polską emeryturę nie będzie emeryta stać na wynajęcie jakiegokolwiek mieszkania i dlatego Polacy mieszkania kupują. Dzisiaj mieszkanie można kupić tylko na wolnym rynku. Ceny za metr kwadratowy są zależne od wielkości i lokalizacji. Mieszkanie trzypokojowe (dla rodziny) waha się od pół miliona do miliona. Przeciętny pracobiorca musi mieć wkład własny, wziąć kredyt na jego kupno oraz wyposażenie, a gdy już zamieszka, musi płacić raty kredytu, opłatę dla zarządzającego budynkiem czy zespołem budynków plus opłaty jak przy wynajmie – koszty te przekraczają 4 000 zł. miesięcznie. Oczywiście żeby dostać kredyt, trzeba mieć t.zw. zdolność kredytową, czyli takie zarobki, które po spłacie raty kredytu pozwolą utrzymać rodzinę i jeszcze starczy na w. wym. opłaty. Ilu Polaków stać na wynajem czy kupno mieszkania? Wszedłem na stronę GUS i dowiedziałem się, że w listopadzie 2023 średnia płaca w Polsce wyniosła 7 670,19 zł. brutto. Do średniej nie wlicza się zarobków w zakładach o liczbie pracowników mniejszej niż 9 osób, w tym  samozatrudnionych, pracujących na wymuszonych niepełnych etatach i pracujących „na czarno”, czyli nie liczy się do średniej ponad połowy tych gorzej zarabiających Polaków. Pomijam bardzo niskie dochody emerytów, bo to nie są płace. Mediana za październik 2023 r. – najczęściej występująca płaca – to 4702,66 zł. brutto, czyli około połowa Polaków zarabia więcej a połowa mniej. Tygodnik Angora zamieścił informację, że dziennikarze w niezależnych mediach zarabiają 4000 zł. Wg specjalistów publikujących w niezależnych mediach, zdolności kredytowe posiada 25 -30 % Polaków. Spośród tych, co wzięli kredyt, blisko 2 miliony ma problemy z terminową spłatą. Ponownie przypomnę jak wygląda średnia statystyczna: jeśli jeden zarabia 100 000, a 9 osób zarabia 0, to średnie zarobki tej grupy wynoszą po 10 000. Podejmowanie decyzji politycznych i gospodarczych na podstawie takich średnich jest absurdem. Niedawno dowiedziałem się, dlaczego mieszkania są takie drogie: pewien deweloper powiedział znanemu mi specjaliście, wykonującemu u niego jakąś usługę, że on musi mieć na czysto dla siebie 30% z każdego mieszkania i wcale nie musi wszystkich sprzedawać, bo go na to stać.

W państwach zachodnich (m.in. Niemcy, Dania, Austria) od dawna buduje się mieszkania komunalne, w których czynsz nie rujnuje finansowo mieszkańców, pozwala im godnie żyć, jeździć własnym samochodem na wczasy, bo tam zdają sobie sprawę, że olbrzymie pieniądze wydane na mieszkanie nie trafią na rynek konsumpcyjny, więc trzeba by ograniczyć produkcję i zwolnić część pracowników, a to zmniejsza PKB i stwarza problemy socjalne. Też tak uważam. Trzeba przywrócić miejskie przedsiębiorstwa budowlane budujące mieszkania po kosztach, bez zysku, a tymi mieszkaniami zarządzać ma miasto, też po kosztach własnych, kierując się kryteriami dochodowymi wynajmujących. Kogo stać na kupno mieszkania u dewelopera – proszę bardzo!

Drugim problemem socjalnym Polski jest zapaść służby zdrowia. Powszechny pęd do prywatyzacji wszystkiego nie ominął także lecznictwa. Państwowe przychodnie zdrowia sprywatyzowano w sposób nie zawsze przejrzysty, często na zasadzie uwłaszczenia, a finansowane są z budżetu, wg ilości zapisanych pacjentów. Szpitale są finansowane na podstawie dokonanej odgórnie wyceny poszczególnych zabiegów medycznych. W pierwszym okresie płace pracowników medycznych były bardzo niskie, a do tego lekarz prywatnej przychodni był obciążany kosztami badań specjalistycznych na które kierował pacjenta, bo zysk był najważniejszy, więc takie badania ograniczano do minimum. Bardzo duża część lekarzy podejmowała pracę w przychodniach, które nie podpisywały umów z Narodowym Funduszem Zdrowia, powodując braki kadrowe w przychodniach finansowanych przez NFZ, co zmuszało chorych do płacenia za leczenie, pomimo płacenia składki zdrowotnej. Wycena zabiegów najwyżej ceniła ratowanie życia, więc szpitalom najbardziej opłaca się doprowadzić pacjenta do stanu przedagonalnego, a potem go uporczywie leczyć, bo to daje największe zyski. Za dawnych czasów w przychodni rejestratorka medyczna na podstawie  krótkiego wywiadu zapisywała do właściwego lekarza, nawet na prześwietlenie i pacjent był leczony od pierwszej wizyty. Dzisiaj, w przypadku złamanego palca, zapisuje do lekarza pierwszego kontaktu, ten daje skierowanie do chirurga (czekanie około 2-3 tygodnie), chirurg daje skierowanie na prześwietlenie, ponowne czekanie 2-3 tygodnie na wizytę do chirurga i dopiero zaczyna się diagnoza i leczenie. Do okulisty po zmianę okularów też potrzebne skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. Chorego z gorączką rejestruje się za tydzień, bo nie ma miejsc do lekarza pierwszego kontaktu, więc chorzy okupują Szpitalne Oddziały Ratunkowe poważnie zakłócając ich pracę. Bogaci lub zdesperowani leczą się za pieniądze, a i lekarzom bardziej opłaca się pracować w przychodniach nie finansowanych przez NFZ. Kilka lat temu dostałem skierowanie  na badanie pod kątem boreliozy i kazano mi czekać rok czasu! Oczywistą rzeczą jest, że najtaniej, najszybciej i najskuteczniej leczy się choroby w najwcześniejszym stadium. Na Zachodzie obowiązkowe są coroczne badania okresowe, by jak najwcześniej wykryć chorobę. Gdyby u nas to wprowadzono, to służba zdrowia by zbankrutowała, bo za to nie dostałaby ani grosza. To koniecznie trzeba unormować. Uważam, że wycenę usług medycznych trzeba zlikwidować, a lekarz w czasie pracy ma robić to, co w danym momencie jest konieczne z medycznego punktu widzenia – oczywiście za godziwe wynagrodzenie. Koszty zakupu i użytkowania aparatury medycznej muszą być finansowane z innej, a nie z wspólnej puli. Renty niewyleczonym pacjentom też powinna płacić służba zdrowia, a nie ZUS, który nie ma żadnego wpływu na leczenie, a pieniądze na renty powinny z ZUS trafić do tych, co leczą. Jak będą dobrze i szybko leczyć, to będą oszczędności na premie.

Ten chaos w służbie zdrowia stworzyli politycy, więc trzeba ich odsunąć, a reorganizację przekazać fachowcom.

Jerzy Chybiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.